niedziela, 12 grudnia 2010

Dalej - tak, w ramach wstępu

W zasadzie to nie wiem czy bardziej dla siebie czy bardziej dla Niego – bez konkretnej przyczyny – konkretnej potrzeby – no może z chęci dotarcia do szerszej rzeczy czytających – a nie tylko „znajomych” z fejsbuka.
                Nakreślę po krótce ( to też chyba niegramatycznie, nie?) profil autora. Kobieta, ’87, mężatka, w 33 tygodniu ciąży (stan na dzień 12/12/10) – pierwsze dziecko – stąd może wynikać delikatne natręctwo tematyczne – opowieści o pierwszych defekacjach Naszego Synka postaram się Wam oszczędzić. Dalej. <O losie! Ze trzeci raz zmieniam pozycje do pisania – może teraz Mąż się zlituje i dokona dla mnie zakupu podkładki pod laptopa – takiej o, do siedzenia sobie na kanapie i swobodnego pisania bez poduszek, miliona pozycji i wiercenia się jak owsik). No, ale dalej.
Mieszkam i studiuję w dużym mieście – co też z automatu generuje bardziej lub mniej moje poglądy na wiele kwestii – nie żeby osoby z mniejszych miejscowości ich nie miały – ale wielkomiejska mentalność jest nieco inna – każdy to chyba przyzna.
                Co studiuje? Pedagogiką. Po co? Dla siebie. Nie pokładam specjalnych nadziei w to, że będę pracować w zawodzie. Dlaczego? Przez dorosłych. Nie żebym nie lubiła dorosłych, chociaż nie – nie lubię ich gdy wchodzimy na grunt z pogranicza – dziecko  - dorosły, moje – twoje, znasz się - nie znasz. Ot, takie zboczenie. Skończyłam studia z zakresu terapii pedagogicznej, szukając siebie dalej kontynuowałam studia w zakresie promocji zdrowia i pracy z młodzieżą, a także wnikliwie studiując cały okres od poczęcia do pójścia dziecka do szkoły – co w obecnym stanie absolutnie mi nie służy. Znajomość wzdłuż i w szerz patologii ciąży nie jest wskazana dla kobiet w ciąży ( w sumie nie lubię tego słowa, „ciąża” głupio brzmi i nijak ma się do całości wydarzenia).  No właśnie ostatnio na zajęciach sama nie omieszkałam się pokusić o komentarz w tej kwestii – czy lepiej wiedzieć czy nie wiedzieć o czyhających na Kreweta niebezpieczeństwach? Czy oczywistość tego, ze większość Pań albo namiętnie sprawdza w literaturze, na forach, zasięgając zdania koleżanek  co mogą a czego nie w ciąży – nie powiem, że ja tak nie robiłam  w pewnym momencie się tak zafiksowałam, że dostałam absolutny zakaz lektury prenatalno – okołoporodowej od R. i całej reszty bliskich – czy oczywistość  istnienia tych zachowań jest zdrowa? Może sama oczywistość tak, ale same zachowanie nie. Mówię Wam, masakra jakaś tym bardziej, że rzadko piszemy o tym co dobre, prawda? Albo inaczej, rzadko piszemy rzetelnie. Kurcze, szkoda bo niektóre z nasz później kojarzą czas gdy nosiłyśmy w sobie dziecko albo ze skrajnie dramatycznym czasem wyrzeczeń, lub ze skrajnie zidiociałym podejściem „oj jak cudownie jak wspaniale” – zacznijmy patrzeć na ciążę w kategoriach „jest fajnie, mimo wszystko” – choć fajnie nie jest tu chyba adekwatnym określeniem.
                Już znacie wiek, płeć, stan cywilny, szacowane miejsce zamieszkania, „zawód”. Co jeszcze? Może co do ostatniego jeszcze przez chwile. Bo ja od niedawna mam jeszcze etat „Home menagera” czy tam „managera” jak kto woli. I wiecie co? Zajmowanie się domem wcale nie jest takie „fuj” jak się o tym mówi, nie twierdzę, że po 20 latach małżeństwa mi nie obrzydnie, ale póki co jest „fajnie”, albo w najgorszym wypadku „ok”.  Jako, ze stanem „małżeńskim” uraczyłam rubryki całkiem niedawno, póki co R. pomaga ( a może to przez ciąże? Wierzę, że nie. Pamiętam go przecież sprzed ciąży, nie?), Kochany pod tym względem stwór jest. Także okrywając tajniki home manageringu (znów inaczej napisałam?) – póki co zachwycam się praca jednocześnie dla siebie i swojej własnej najmniejszej komórki społecznej. Ale naczyń i tak się nie nauczę myć. Może kiedyś zacznę segregować śmieci – póki co nie. I mam nadzieję, że po ciąży znów będę potrafiła ugotować dla „Małżonka” dobry obiad – dobry w sensie subiektywnym – chodzi o taki, który by Jemu smakował.
                Co tam jeszcze zawarłam w opisie? A o koligacjach rodzicielsko – dziadowski też wspomniałam. Mhm. No, to Rodzice moi – fajni ludzie w zasadzie – wspomnę o nich pewnie nie raz, swoje za uszami mają jak każdy – zawsze wynika to z niewiedzy, albo raczej braku chęci do „wiedzy” i „poznania” – jak to u ludzi bywa. O poznaniu mówię tutaj w szeroko pojętym kontekście – nieumiejętności, lub stopniowego nabywania umiejętności odnalezienia się w nowej sytuacji – roli teściów, dziadków, kontekście oswajania się z syndromem „opuszczonego gniazda” – o tym później, albo i „przy okazji”. A co do dziadostwa – to tak nie do końca – bardziej babciostwo mam tutaj na myśli – o mojej Nince, pewnie też tutaj wspomnę nie raz. Złota kobieta, niezniszczalna – chciałoby się wierzyć i życzyć każdemu dobremu człowiekowi takiej krzepy.
                Co tam jeszcze? Rękodzielnictwo – a to tak w zasadzie mocno z doskoku – jak to ja nagromadzonych materiałów całe mnóstwo – zalega w kartonach – w zasadzie to nie zalega tylko jak twierdzę – czeka na odpowiedni moment. I taki przez całą ciążę mam nadzieję, że nadejdzie – a tu jak widać człowiek się nie wyrabia – znajduje czas na lenistwo, stratę czasu, naukę, zaliczenia, egzaminy, <Znów się wybiłam z rytmu pisania – bo R. zachciało się kaka – a (tak to się piszę?) – chociaż umiejętności robienia napoju czekoladowego nie utraciłam w ostatnim trymestrze (bo on mnie „spokraczył” niemiłosiernie, od zgrabności ruchów, zmysłów po umiejętności poznawcze i komunikację)>. No, także wracając do rękodzielnictwa – to chyba przez te święta – lecę po trochu po każdej z technik – założyłam sobie – jako, że to Nasze pierwsze święta Rodzinne – we trójkę, w sensie R. i dwupak – czyli ja. To założyłam sobie, że choinka – obowiązkowo żywa – ozdobiona zostanie wyrobami „własnej roboty”, choć przerodziło się to raczek w radosną twórczość. Wstążki, suszone pomarańcze, szydełko, glina, papier, sznurek, balony, decoupage, rzeźba, wycinanki, przeplatanki, orgiami – wszystko to pomnożone przez wyobraźnie i spotęgowane Internetem dało efekt – no właśnie? Przekonamy się jak kupimy choinkę, póki co się robi – może wrzucę jakieś foto później.
                Prezenty na święta też będą własnego autorstwa – póki co taryfa ulgowa dla Nas – młode małżeństwo, spodziewający się dziecka, inne priorytety wydatkowe – i potrzeba było takich rewolucji, aby w rodzinie doceniono fakt, że jak obdarowuje się kogoś czymś zrobionym własnoręcznie – wówczas to tak, jakbyśmy dawali mu kawałek siebie. No, a że czasem coś nie wyjdzie to wcale nie tak że się nie staramy.
                O nałogach słów kilka – w zasadzie to nie będzie – nie ma już i miejmy nadzieje nie będzie. Palenie rzuciłam widząc 2 kreski na teście, alkoholu ani nie powąchałam, nawet paracetamolu nie wzięłam ni pół razu odkąd noszę w sobie Kreweta. Z nałogów pozostały mi zapachy (wcale nei wzmogły się w stanie „błogosławionym” – były od zawsze. I jeszcze takie społeczne zboczenia mam – dyskursy dotyczące kwestii społecznych – uwielbiam wręcz – i takie małe zboczenia – społecznościowe – po prostu lubię wiedzieć – co chyba jest domeną iście kobieca, prawda? Jeszcze koprolalia (ale raczej tylko w myślach – staram się wyciszać – czasem zastanawiam się czy moje wewnętrzne „ja” nie ma zespołu Tourett’a – ale to tylko jak już nie radze sobie z ludzką głupotą i ograniczeniem).
Tymczasem tyle.
PS
Jeszcze artykuł znaleziony przez R. na jednym z portali dla mężczyzn - pozostawiam bez komentarza – przecież profesjonalistom nie wypada komentować subiektywnych opinii na tematy naukowe, nieprawdaż? Nawet jeśli hipoteza zamienia się w tezę bazując na zdaniu jednostki – z rzekomym poparciem naukowym. A jednak! Skomentowałam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję!