wtorek, 14 grudnia 2010

Paranoja - zimowo - porodowo - wyprawkowo - szpitalno - lekowo - wagowa...

Jejciu, jaki ja mam czasem bałagan w głowie. Nie wspomnę już o tym, że stymulacja i układ snów jest wprost proporcjonalny do narastającego stresu mojego i Męża – tak się dziko nakręcam i śnią mi się porody, miedzy nimi jakieś przeplatance z dni poprzednich, z gonitw myśli. Ech.
                Nie poszłam na uczelnie. Ani dziś ani wczoraj – a co tam! Wczoraj wolne z wyrafinowania miało być, z bezczelnym wyłączeniem budzika i pójściem spać dalej – wstałam z cudowną myślą, że zrobiłam dla Kreweta coś pożytecznego i spałam dłużej – a tu co? Odczytuje sms-a „zajęcia odwołane” – ech i popsuli.
                Wstaliśmy – tradycyjnie po 13 – dziś zauważyłam zależność, że obojętnie czy kładziemy się o 5 czy o północy godzina pobudki oscyluje między 13-14 – nie licząc moich nocnych przebieżek do toalety (Kocham Cię Dziecko, ale nie skacz już po pęcherzu – proszę). Nom, i ułożył się w głowie plan wieczornego spaceru po rynku – piękne rzeźby nam zrobili w lodzie, wiecie? Przegooglojcie sprawę – naprawdę śliczne – szkoda tylko, że miasto w ramach cięcia kosztów nie eksponuje ich tak bardzo „w tygodniu” jak w weekend. Także wieczorem rundka ze znajomymi po Starym Rynku – nareszcie jakaś odskocznia. Bo ostatnie kilka tygodni mentalnego ubezwłasnowolnienia a raczej wykorzystywaniu potencjału matczynego sumienia przez osobników trzecich nieco mnie już męczyła – tu nie idz bo ślizgawica, tego nie rob bo coś, samochodem nie jedź bo pada i szklanka na drodze – pieszo też nie chodź – najlepiej zamknijcie w domu i do porodu nie wypuszczajcie. O losie! Bo ja niby wiem, że wszystko dla Naszego dobra – ale kurcze – niezbyt dobrze mi z tym na dłuższa metę – nieszczęśliwa mama- nieszczęśliwe dziecko. Ale choć ten plan się udało zrealizować i poszliśmy – co prawda nie autobusem jak planowaliśmy (bo przecież śnieg – w zimie- też mi zjawisko!) – ale zadowolona nawet z tak krótkiego wyjścia z domu i spacerku na świeżym powietrzu. I R. nareszcie gdzieś wyszedł – bo ciągle tylko pracuje, albo kisi się w domu przed kompem (a bo nie wspominałam! Mój Cudowny Małżonek pracuje w domu – teraz chwila dla ochów i achów – że cudownie, że wspaniale – ale to nie do końca tak moi drodzy:) – doskonały test dla związku).
                Ja chyba zacznę spisywać rzeczy o których chcę pisać – bo w codziennych sytuacjach ich całe mnóstwo a teraz, człowiek siada przed monitorem i pustka w głowie. W każdym razie od wczoraj przenikliwie studiuję kwestii pakowania się do szpitala, odżywiania się w okresie karmienia piersią, poszukuję ciekawych okazji do zdobycia bonusowych gadżetów dla Kreweta – i zafiksowałam się nie co na tej końcówce ciąży. Słyszeliście o hunterach? Obłęd jakiś – to wręcz urasta do kolosalnych rozmiarów – jest sposobem na życia dla niektórych – zarówno Pań jak i Panów (i tu odnośnik- może komuś się przyda ). No także dni ostatnie – nie do końca bezproduktywne – przecież to bardzo ważne kwestia, prawda? Karmienie potomka, poczucie bezpieczeństwa, rozrywka – ale przecież można to zrobić przez święta, nie? Ale po co? Przecież moment, w którym powinnam się skupić na nauce, że pozaliczać semestr na obu kierunkach i pisanie dwóch prac magisterskich jest IDEALNY wręcz na zajmowanie się tego typu kwestiami. O losie! I znów jak mi się zacznie palić grunt pod nogami będę na złamanie karku lecieć do przodu z materiałem. A później podczas wizyty u lekarza usłyszę „oj Pani Asiu, proszę zwolnić bo inaczej urodzi Pani za wcześnie” i wielkie kulfoniaste litery w książeczce ciążowej „ZWOLNIJ!” – czy ktoś jeszcze takie wpisy dostaje czy tylko ja mam tak rzeczowego Prowadzącego (swoją drogą rewelacyjny gość – polecam zdecydowanie – reklamy robić nie będę – po szczegóły zapraszam).
                Jak już przy lekarzu jestem – w czwartek znów wizyta, pierwsze KTG – posłuchamy co tam u Kreweta – później zobaczymy Stwora – pewnie tradycyjnie już wywali swoje klejnoty na pierwszy plan – ściskał, ściskał najpierw tak, że do 27 tygodnia nie było wiadomo czy chłopak czy dziewucha a teraz? Co wizytę chwali się przyrodzeniem. A już myślałam, że wstydliwy za mamą będzie :]
                Także na czwartek oprócz egzaminu i kolokwium – planujemy rodzinną wycieczkę do Pana Doktora. I obiecuje, że wstanę rano i pojadę na uczelnie! Może nawet dzisiaj siądę do książek. Ale jakaś taka senne się zrobiłam, do poprania już nic nie mam (nawet R. wczoraj zauważył, że coś dużo piorę w tym tygodniu – co się będę przyznawać, że dużo do nauki to tyle co dużo prania?), a może posprzątam? Łazienka jakaś taka nieprzyjazna się wydaje. Ale z drugiej strony śpiąca jestem.
                Wiecie co? O właśnie mi się przypomniało – wczoraj czy dzisiaj – z ta pamięcią w ciąży to mnie szlag trafi niedługo – w każdym razie w ciągu ostatnich 48h pochłonięta lekturą blogowo – poradnikową zauważyłam, że chyba coś ze mną nie tak. W sensie, że ja oprócz wizyt kontrolnych u lekarza prowadzącego, mimo nadciśnienia i kłopotów z nerkami, które towarzysza mi jeszcze sprzed okresu ociężałości umysłowo – cielesnej nie biegam po milionie specjalistów i nie faszeruję się trylionem suplementów, antybiotyków, wiewów, zastrzyków – może to nie zdrowe? Tzn. nie to, ze nie biorę leków – ale to, że wydawałoby się, że nie dbam o Małego? Ale z drugiej strony kurcze – od początku nie dojadłam nawet 1 opakowania Prenatalu – bo jedyne mdłości w czasie ciąży jakich doznałam były właśnie wynikiem spożycia tabletki witaminowej – dlaczego? Bo witamin dosyć dostarczałam w pożywieniu. Do tego Łykam Dopegyt – w dawce minimalnej – przed ciążą nie brałam na ciśnienie nic ograniczając jego skoki poprzez naturalne kroki ku poprawie jakości życia. I przez te miesiące kiedy noszę w sobie Syna nawet pół paracetamolu nie wzięłam – nic. A wiem, że gdybym zaczęła turnee po przychodniach specjalistycznych oprócz tony stresu, najadłabym się z kilograma tabletek. Więc ja podziękuję – a Krewet? Rośnie jak na drożdżach, rozwija się bardzo, oj bardzo dobrze, jest zdrowym i ruchliwym Malcem i kontaktowy chłopak z niego.
Zaznaczyć bym jeszcze chciała, iż to tylko i wyłącznie moje stanowisko – i nie namawiam do niedbalstwa (mam nadzieję, że dość jasno pokazałam, że nie o tym mówię), ani tym bardziej nie twierdze, że zbytnia świadomość na temat swojego stanu ciała i umysłu jest zła (bo nie jest – wszystko jest dla ludzi) – i nie twierdze również, że którakolwiek z Pań noszących pod sercem dziecko a chodząca do szeregu specjalistów ma z głową – nie ja tylko wyraziłam swoją opinie na ten temat.
To nasze dzieci podpowiadają nam czego chcą, czego potrzebują, nauczmy się Ich słuchać, nauczmy się Ich – bo one przecież znają nas „od podszewki”. I nie myślmy, że pozjadałyśmy wszystkie rozumy drogie Mamy – bo Maluchy często mądrzejsze instynkt mają – bo jeszcze nie zeszpecone cywilizacją i innymi ludźmi. Pozwólmy sobie wrócić do „korzeni” – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. A dla Pań będących na początku drogi do urodzenia Potomka – rada, która mi osobiście bardzo umiliła i wyklarowała drogę – nie popadajcie w obłęd, nie czytajcie nagminnie czy możecie zjeść mrożona malinę, czy możecie zjeść zupy grzybowej na święta – jedzcie i pijcie to czego brak czujecie – czyli najprościej mówiąc to na co macie ochotę – ale jedna przestroga, mimo, że w ciąży – to organizm dyktuje nam czego nam trzeba, wierzcie mu bezgranicznie, ale nie ufajcie w kwestii ilości :)
                Z moich doświadczeń – przebieg ciąży – bez nudności, wymiotów, migren, z lekką zgagą – przez pierwsze 16 – 18 tygodni, spadek wagi o 8 kg – dlaczego? Bo rzuciłam palenie, zaczęłam uważać co jem – nie jadłam byle czego, choć stałości pór posiłku nie umiem dopilnować do dziś – słuchałam zbonusowanego organizmu w kwestiach żywieniowych – mam Kochanego Męża obok, który kiedy uważał za stosowne – dawał mi łyka coli (wiedząc, że jeden łyk wymaluje na mojej twarzy bezgraniczną dziecięcą radość – a przecież raz na jakiś czas można, nie? Zwłaszcza, że kawy nie piję w ogóle). I zmiana trybu życia – więcej ruchu – całe wakacje pracowałam z dzieciakami – więc wyjazdy, wycieczki, spacery, gry i zabawy sprawiły, że nie potrzebowałam żadnych karnetów na baseny, joge czy inne formy rozrywki ruchowej. I znów Kochany Mąż serwujący mi do pewnego etapu ciąży wycieczki rowerowe. Dziś jestem w 33 tygodniu i nadal brakuje mi 3 kg  aby dobić do wagi wyjściowej. Także – jest ok moim zdaniem – mimo, że szczere przerażenie wywołały u mnie słowa lekarza na pierwszej wizycie (ale lekarza i miejsce i większość kwestii była wówczas jedną wielka pomyłką)- stwierdził, że z MOJĄ WAGĄ maksymalnie w ciąży mogę przybrać 10 kg (dziecko ok. 3,5, wody ok. 4, krew ok. 2 noo to wypas bo zostało mi jakiś 3 kg luzu) – a już przed oczami miałam wszystkie historie o tym, że w ciąży tyje się 25-30kg – o losie! Ja nigdy seksbombom w rozmiarze 34 nie byłam – ale wspomniana wizja spotęgowana podejściem zacnego szpitala w którym pierwszy raz zobaczyłam Kreweta na monitorze (coś w deseń tego jak kobiety z nadwaga mogą w ogóle w ciążę zachodzić – przecież to ani się nie da łatwo TEGO zbadać, bo jak wszelkie noty twierdziły – warunki konstytucjonalne ciężarnej utrudniają rzetelne przeprowadzenie badania – pierdoły totalne). Rozmiar 42-44 chyba wielkim dramatem nie jest, prawda?
Pooglądam TV chyba, albo zrobię kilka ozdób świątecznych znów, albo naczynia pozmywam… A jak mnie sumienie zacznie zanadto zjadać to się położę – przecież jutro też jest dzień, nie? Też można się pouczyć – albo wiem, pomyślę nad następnym wpisem.
               

3 komentarze:

  1. Wstaliście o 13? No to korzystaj, dziewczyno, korzystaj, bo po porodzie nastąpi gwałtowna zmiana rytmu dobowego. Noworodki mają tak, że na początku najbardziej aktywne są w nocy. Ale zaraz, zaraz, Ty też jesteś stworzenie nocne,a w dzień przysypiasz. Eeee, dogadacie się piorunem :)
    Młodzieży się co prawda potem przestawia (czytaj: normuje), ale co tam, będziesz miała czas, żeby się dostosować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Póki mogę to korzystam:) ale nie wiem czy do stadium wylęgania "młodzież" uda mi się utrzymać możliwość przesypiania dnia:) Zobaczymy, póki co Krewet aktywny 24h jest. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. z tym trybem nocnym to różnie - w zależności od egzemplarza;) bo podobno są i takie, które są aktywne całą dobę, a drzemią co jakiś czas po 15 minut;)
    nam na szczęście trafił się taki oSynek, który źle się czuje jak nie pośpi (póki co przynajmniej);) Powodzenia!:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję!