wtorek, 11 stycznia 2011

a jak to było u Was?


Napisałam na jednym z forów, stwierdziłam, że jak najbardziej wpis nadaje się również na bloga - zamieszczam do w oryginalnej postaci:
„Nie do końca jestem przekonana o trafności działu w jakim pisze, ale, cóż - najwyżej moderator przeniesie.
Jestem już na ostatniej prostej, jak spora część z Was Drogie Mamy, w zasadzie ciąża już donoszona i czekamy na wyklucie. I tak jakoś ostatnio mnie wszystko skłania do przemyśleń i wspomnień. I tak się zastanawiam jak to było u Was z tym jak dowiedziałyście się, że jesteście w ciąży, jak zareagowali Sprawcy? Rodzice?

Temat dla niektórych być może nie łatwy, nie powiem u mnie również emocje wywołane u rodziny były skrajnie różne. Czy i jak to u Was ewoluowało?
JA z moim Mężem nie znaliśmy się długo zanim zaszłam w ciąże, ale skrupulatnie pracowaliśmy nad potomkiem w pełni świadomi konsekwencji czynów przez 2 miesiące od podjęcia decyzji, że chcemy mieć razem dziecko.
Krok - dla jednych głupota dla kolejnych odwaga dla jeszcze innych (osób z dalszego otoczenia) wpadka.
Gdy juz okazało się ze nosze Kreweta pod sercem radości nie było końca. Choć pojawiało się wiele pytań - bo jak - ja na studiach, mieszkam u rodziców, on chwilowo bez stałego zatrudnienia, wynajmuje pokój - wydawało by się bez kasy, bez perspektyw "spieprzyli sobie życie". Nie dało się przetłumaczyć, że to bzdura.
Z takich sytuacji bierze się pełna mobilizacja - Nam się udało i wiecie co? Uwierzyłam, że marzenia się spełniają, że jeśli człowiek zaryzykuje, podejmie decyzję bez odwrotu wszystko MUSI się udać i nie możemy choć na chwilę zwątpić w nasze czyny.
W tym jaką jestem szczęściarą utwierdziła mnie jeszcze reakcja rodziny - byłam pewna, że ojciec przestanie absolutnie ze mną rozmawiać - może zmięknie jak zobaczy Wnuka, zaś mama - szczerze oddana tacie będzie rozdarta między mną a nim - czego jej nie zazdrościłam. Ale nie. Ich cała sytuacja owszem wiele kosztowała, żal gdzieś tam pozostanie i obawa, że nie skończę obu kierunków studiów, których się podjęłam (daje radę, póki co!), że nie damy rady finansowo, że mogliśmy poczekać...
Ale mówię reakcja faktyczna przeszła moje najśmielsze oczekiwania - od babci, która od razu rzeczowo stwierdziła, że absolutnie sie cieszy i na pewno damy rade bo kto jak nie rodzina, poprzez ciotki, których reakcje przejawiały raczej labilność emocjonalną niżeli konkretną reakcję, i rodziców, którzy mimo wszystko doskonale odnaleźli się w nowym środowisku po znajomych którzy albo usuwali się od razu (jakbym co najmniej na trąd zapadła) lub zostawali chwilę dłużej po tych, których w ogóle obok nas nie było a mięli najwięcej do powiedzenia w temacie.
Wiecie co? Aż dodam podobną notkę na blogu - jakoś tak mnie natchnęło.
Ale podsumowując.
Dążenie do celu nadrzędnego ( w kwestie patriarchalnych ról kobiet wchodzić nie mam zamiaru), czyli do Naszego szczęścia - cokolwiek się pod nim kryje - wymaga czasem radykalnych środków. Ale warto. I nikt mi nie powie, że "odkłada dziecko" na później tylko i wyłącznie ze względów materialnych - bo wówczas będziemy odkładać decyzję zawsze - bo wciąż za mało, bo można lepiej. Absolutnie nie chcę abyście słyszały w tym zdaniu okrzyku "róbcie dzieci" bo nie - chce tylko pokazać, że decyzja świadoma nie zawsze musi być racjonalna, ale istnieje duża szansa, że dzięki jej świadomości nabierze ona kształtów realnych.
Więc? Jak to było u Was?

1 komentarz:

  1. U nas łzy i szlochy szczęścia (u Pań) u Panów gratulacje. Generalnie u nas jest dość rodzinna atmosfera. Poza tym to był pierwszy wnuk w rodzinie.

    Powodzenia Aśka i najlepszego.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję!