sobota, 29 stycznia 2011

Kurde!


No, to jest 29 stycznia, termin miałam na 25 – leniwa macica, jakichkolwiek objawów porodu brak. I się nie zanosi. Od dwóch dni obserwuje u siebie swędzenie dłoni i nóg – dzwoniłam do położnej – lekarz stwierdził, że po ostatnim KTG oddaje mnie w jej ręce już do porodu. Zatem zadzwoniłam i zdalna diagnoza – „przeterminowana ciąża, nadciśnienie – wątroba pewnie – cholestaza ciążowa.”

To się naczytałam – jejciu – jaka ja głupia! Na końcu odpuściłam lekturę. Bo mnie cholera wzięła prawie a nie cholestaza. Jutro niedziela. O 10 mam dzwonić do położnej i dostanę instrukcję postępowania ze sobą – przypuszczam, że skończy się na zrobieniu badań w poniedziałek, KTG i położeniu na oddział – zobaczymy. Tymczasem codziennie obiecuję Małżonowi, że dzisiaj urodzę.
Wykonując jakiekolwiek czynności myślę, czy to JUŻ czy jeszcze nie robię ją po raz ostatni w „pakiecie” I tak sobie dogorywam i szlag mnie trafia – że pępowina, że wód za mało będzie, że cholera wie co jeszcze – jakbym ja jedna jedyna była w ciąży po terminie.
U mnie w rodzinie każda kobita podobno przenosiła – i niby wszystko z nami w porządku. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja popadam w obłęd –świadoma jestem wszystkich konsekwencji, skąd może się brac takie a nie inne zachowanie organizmu, czym a raczej, że niczym złym to grozić nie musi, że granica błędu i w ogóle – a jednak się niepokoje.
A dupa tam, czułam potrzebę napisania, to napisałam. Kończę ten wątrobowo– ciążowy bełkot.
Dzisiaj krótko. Nadal w ciąży.
Ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję!